W kolejny weekend, 7 lipca w Las Vegas, Łukasz Sajewski (13-1) stanie do pojedynku z najgroźniejszym przeciwnikiem w swojej karierze. Polka jak na razie w UFC stoczył jedną walkę, którą dość zaskakująco przegrał na punkty z Nickiem Heinem (13-2). Teraz jego rywalem będzie niezwykle wymagający i utalentowany Gilbert Burns (10-1). Brazylijczyk rozpoczął przygodę z największą federacją MMA od trzec zwycięstw. W ostatnim pojedynku przegrał jednak z Rashidem Magomedovem (19-1) przez decyzję.
- Szkoleniowcy powtarzali mi, że przegrana walka uczy najwięcej. Rozwinąłem się w wielu aspektach. Nie podejmuję już decyzji w pochopny sposób. Do każdego treningu przystępuję bardzo skoncentrowany, a to procentuje m.in. w sparingach. Chcę, żeby kibice dostali tego czego oczekują, czyli mojego triumfu. Jestem przygotowany na każdy scenariusz. Nie poddam się bez walki. Mam wielkie ambicje. Dla mnie to w pewnym sensie życiowa szansa. Rywalizuję o dodatkowe kontrakty. Staram się myśleć pozytywnie i nie zakładam, że Brazylijczyk wzniesie ręce w geście triumfu - powiedział Sajewski.
- Będę miał przyjemność zmierzyć się z czterokrotnym mistrzem świata jiu-jutsu. To wielka odpowiedzialność. Starałem się na bieżąco śledzić jego poczynania. Obejrzałem kilka materiałów wideo. Każdą akcję próbuje sprowadzać do parteru, przez co jest bardzo uciążliwym zawodnikiem. Na szczęście wspólnie z trenerem Grzegorzem Jakubowskim przygotowaliśmy plan, który ma mu przeszkodzić w swobodnym poruszaniu się - dodaje.
